O tym, że tegoroczna edycja Mystic Festival zapowiada się znakomicie wiemy już od dłuższego czasu. Ale zanim wylądujemy w Gdańsku, obejrzymy kilka innych koncertów. Część z nich już za nami. Do tej części zalicza się trasa zatytułowana „Passage to Mystic Festival 2024”. Wspomniana trasa, którą potraktować należało jako rozgrzewkę przed czerwcowym wydarzeniem, składała się z czterech koncertów, na których wystąpiły zespoły: Samael (Szwajcaria), Shining (Norwegia) i Yoth Iria (Grecja). My mieliśmy najbliżej do Krakowa i tam właśnie się wybraliśmy.
Lutowy wieczór na pewno nie należał do zimnych. Na zewnątrz było ciepło (jak na zimę), wewnątrz sali koncertowej było gorąco. Szczególnie podczas występu głównej gwiazdy. W dniu koncertu ogłoszono, że sztuka została wyprzedana do ostatniego biletu. To samo stało się z wrocławskim wydarzeniem. Samael nadal cieszy się popularnością w Polsce, ma fanów, którzy są w stanie przylecieć specjalnie na koncert z innego kraju. Pozdrawiam Marcina, który uznał, że co tam będzie siedział w tej Anglii, jak mu w Krakowie gra jedna z jego ulubionych grup, która w dodatku ma zaprezentować w całości płytę „Passage”. Dla wielu to najważniejsza płyta w dyskografii zespołu, ja przyznaję, że dla mnie takim krążkiem do dziś jest „Blood Ritual”. Choć akurat z tej płyty nie pojawił się nawet jeden utwór, ale trudno nie zaliczyć występu szwajcarskiej legendy do udanych. Momentami brzmienie pozostawiało trochę do życzenia, ale tuż po tym, jak wybrzmiała ostatnia kompozycja, stwierdziłem, że był to bardzo uczciwy koncert, nawet jeśli w pewnym momencie na chwilę zespół pogubił się w jednym z utworów… Część osób obawiała się, że po zaprezentowaniu całego „Passage” grupa zagra na bis dwa utwory i pożegna się z publicznością, ale zespół stanął na wysokości zadania i podzielił całość na dwie praktycznie równe części. Być może obawy były związane z tym, że kilka dni wcześniej ukazał się w sprzedaży album „Passage – Live” (zarejestrowany dwa lata wcześniej w Krakowie), którego program jest dosłownie zgodny z tytułem… Występ w sali Kamienna12 trwał blisko 90 minut. Oprócz wspomnianego i odegranego w całości „Passage” (nadal z tej płyty najbardziej lubię „Rain” i „Born Under Saturn”) Samael zaprezentował jeszcze dziewięć kompozycji w drugiej części koncertu. Jeśli ktoś czekał na chwalebną przeszłość w postaci utworów z dwóch pierwszych płyt, to srogo się zawiódł. Ale już zwolennicy kolejnych pozycji w dyskografii Szwajcarów mogli czuć się ukontentowani, a szczególnie fani albumu „Ceremony of Opposites”, z którego usłyszeliśmy trzy kompozycje. Formacja sięgała też po twórczość z okresu „Eternal”, „Solar Soul”, „Hegemony” i „Reign of Light”. Nie zabrakło energii, transu i też momentami zimnego klimatu bijącego od świecącego księżyca… U mnie emocje raczej były stonowane. Zdaję sobie z tego sprawę, że Samael z roku 2024 nie jest tym/takim samym zespołem, którym był ponad trzydzieści lat temu. I nie mam tu na myśli tylko roszad personalnych… Spora część fanów na przestrzeni lat też się zmieniła. Ja na pewno. Cóż, to był mój pierwszy raz z tą grupą na żywo, bo przerwany i przedwcześnie zakończony z powodów technicznych występ – zagrany na jednej z edycji Festiwalu Metalmania – raczej trudno umieścić w kategorii: „koncerty zaliczone”.
Wspomniałem przed chwilą, że emocje były u mnie raczej stonowane, ale nie mogę powiedzieć tego samego, gdy na scenie w roli supportu pojawili się muzycy zespołu Shining. To właśnie oni byli głównym powodem mojego przyjazdu do Krakowa, a gdy jeszcze pojawiła się informacja, że grupa ma zaprezentować w całości płytę „Blackjazz”, to uznałem, że nie ma takiej siły, która by mnie powstrzymała przed obecnością na tym koncercie. „Blackjazz” kocham od pierwszego do ostatniego dźwięku, wcześniej nie miałem okazji zobaczyć ekipy Munkeby’ego na żywo, dlatego ciekawość zżerała mnie od chwili pojawienia się w sali i zajęcie miejsca dość blisko sceny było dla mnie czymś oczywistym. Jedną z moich ulubionych scen w „Zagubionej autostradzie” Lyncha jest ta z Billem Pullmanem, który przy stroboskopowym świetle gra kompletnie szalone solo na saksofonie. Pamiętam, że zawsze chciałem coś takiego przeżyć będąc na koncercie. Shining spełnili moje marzenie. To było głośne, odjechane, mocne, szalone, brutalne, bezkompromisowe i z zajebistą dawką energii. Tak, wiem, nie wszystkim ten występ przypadł do gustu. Byli tacy, których to zmęczyło niemiłosiernie, nazwali całość tragedią, wyrazili też podziw dla mojego gustu muzycznego słowami: „podziwiam za to, że coś takiego może się podobać”. Przyznaję, że zafascynowany stałem i słuchałem tego, co wydobywa się z głośników, zdarzały się chwile, gdy machałem łbem, jak na rasowym metalowym koncercie, kompletnie zwariowałem przy moim ulubionym „Helter Skelter” a uśmiech nie schodził mi z gęby, gdy na zakończenie Muzycy grali kompozycję King Crimson „21st Century Schizoid Man”. Fenomenalny występ. Formacja prowadzona do boju przez genialnego lidera sprawiła, że praktycznie z głowy wyleciał mi koncert pierwszego supportu, a Samael, choć zdecydowanie na plus, to jednak nie wzbudził we mnie aż tak wielkiego entuzjazmu. Jørgen Munkeby, głównodowodzący w Shining, skupiony był na gitarze, partiach wokalnych, entuzjastyczne reakcje wzbudzał, gdy sięgał po saksofon. Wspaniały muzyk, dla mnie prawdziwy bohater całego wieczoru. Prawie godzina z takimi dźwiękami (nazywajcie je, jak chcecie: metal ekstremalny, jazz fusion, awangarda, jazz-rock eksperymentalno-progresywny) to najprawdziwsza uczta dla niżej podpisanego.
Pierwszą formacją, która pojawiła się tego wieczoru na scenie, była grecka Yoth Iria. Materiały prasowe mówią o legendarnym statusie, co związane jest z muzykami, którzy założyli grupę, a którzy wcześniej byli związani z Rotting Christ, Necromantią, Varathorn. Czyli mamy do czynienia w tym przypadku z black metalem. Takim black metalem, w którym jest obecny charakterystyczny klimat, melodia, gdzieś tam czai się rockowo-gotycka atmosfera, jest wyczuwalny majestat i mrok. Jeśli ktoś czekał na bezustanną chłostę blastów, to trafił raczej pod zły adres. W zamian za to dostaliśmy np. wokalistę, który już w pierwszym utworze zeskoczył ze sceny i śpiewał chodząc między fanami. Interakcja z publicznością na piątkę z plusem! Do tego trochę pantomimy na scenie, przekrzykiwanie się z fanami, zapowiedzi poszczególnych kompozycji, które spotykały się z mniej lub bardziej żywą reakcją. Mam na myśli zapowiedzi, bo kolejne utwory były pozytywnie przyjmowane przez zgromadzonych. Na mnie największe wrażenie zrobiła zamykająca całość kompozycja „Sid Ed Djinn”. No tam jest taki riff, pod którym mogłyby się podpisać palce mistrzów doom metalu. Na żywo robi to zdecydowanie większe wrażenie niż z płyty…
Rozgrzewka przed MysticFestival 2024 była udana. Teraz tylko pozostaje nam odliczać czas do czerwca, bo wtedy na scenach festiwalowych pojawią się między innymi: Megadeth, Bruce Dickinson, Kreator, Satyricon, Kerry King, Machine Head, Accept, Body Count, Biohazard, Graveyard, Sodom, Orange Goblin, Paradise Lost, Terrorizer, Suffocation, Asphyx, Dool, Blasphemy, Gaupa, Embrional, Leprous, Furia… plus kilkadziesiąt innych!
Tekst: Piotr Bałajan
Zdjęcia: Marcin Fiń