Kilka dni po bardzo dobrym koncercie Paradise Lost znów wybraliśmy się do Krakowa. Tym razem w Hype Park miała wystąpić grupa Jinjer, a przed nią francuska formacja Hypno5e i ukraiński Space of Variations. Jak dziś wspominam koncert, który odbył się 20 września? Było zimno, było deszczowo, było fantastycznie! A pochodzący z Ukrainy JINJER to zdecydowanie mój faworyt, jeśli mówimy o zespołach tej trochę młodszej generacji.
Ukraińską formację widziałem w akcji nie pierwszy raz, ale był to zdecydowanie najlepszy występ z tych, których byłem świadkiem. Perfekcyjnie zagrany, z zabójczym brzmieniem, wypełniony energią, fenomenalnie zaśpiewany (Tatiana bez najmniejszego problemu przechodzi od partii brutalnych do melodyjnych, by znów uderzyć w słuchacza mocarnym głosem; jest genialną wokalistką, której nie przeszkadzają mocno jesienne warunki pogodowe!). Osiemdziesiąt minut muzyki zagranej na najwyższym poziomie wykonawczym – Eugene, Roman i Vladislav to piekielnie dobrzy instrumentaliści. Ale prawda jest też taka, że same umiejętności to nie wszystko. Na obecną pozycję zespołu, która mam pewność, że będzie z czasem jeszcze bardziej rosła, składa się kilka elementów. Talent, konsekwencja, upór, ciężka praca, bardzo duża ilość zagranych koncertów. To wszystko powoduje, że mamy do czynienia z formacją idealnie współpracujących i zgranych ze sobą na scenie muzyków. To czysta przyjemność obserwować w akcji taką ekipę, mają mój szacunek i podziw; trzymam kciuki za rozwój dalszej kariery. Kibicuję im od kilku lat i z radością obserwuję, że grają coraz lepsze koncerty, a ich studyjna twórczość jest dojrzalsza, a wspomniana dojrzałość nie stępiła zespołowego pazura, co często ma miejsce w przypadku innych nazw. Jinjer to nadal zespół głodny, ostry i zadziorny. Grupa obecnie na koncertach promuje swoją najnowszą płytę „Wallflowers”. Nowe utwory sprawdzają się na żywo wyśmienicie – „Vortex”, „Disclosure!” czy siejący prawdziwe zniszczenie „Mediator” wejdą chyba na stałe do repertuaru koncertowego ukraińskiego zespołu. W setliście znalazło się też miejsce na kompozycje z wcześniejszych płyt. „Judgement (&Punishment)”, „I Speak Astronomy”, „Retrospection”, „Teacher, Teacher!” – to tylko część tego, co usłyszeliśmy w poniedziałkowy wieczór. Grupa nie kręciła nosem na warunki pogodowe, dawała z siebie wszystko, a reakcja publiczności była dowodem na to, że muzyka Jinjer działa na fanów i mało kto panującą aurą się przejmował, choć muszę przyznać, że jeżdżąc na koncerty od 1992 roku, poniżej 10 stopni na termometrze nie miałem. Oczywiście mam na myśli koncerty pod chmurką.
W roli supportów wystąpiły dwie formacje. Nie odrobiłem zadania domowego, nie sprawdziłem, z kim będziemy mieć do czynienia 20 września, ale to co usłyszałem, było dla mnie miłą niespodzianką. Całą stawkę otworzyła ukraińska grupa Space of Variations. Żywiołowo, z dużą dawką energii i wokalistą, który w pewnym momencie usadził większość słuchaczy na płycie Hype Park, później poderwał ich do wspólnego szaleństwa, by w ostatnim numerze wskoczyć w publiczność, czym zjednał sobie chyba wszystkich obecnych pod sceną. Wykrzyczane wspólnie słowa: „we came to fuck this place” jeszcze przez kilka chwil były obecne w moich uszach i pamięci. Przytomnie zagrany metalcore z elementami elektroniki mógł się podobać, a formacja godnie zastąpiła Humanity’s Last Breath, którzy pierwotnie mieli zagrać na tej trasie.
Kilkanaście minut po Space of Variations na scenie pojawili się Francuzi z Hypno5e. To w trakcie ich występu niebiosa poczęstowały nas największym deszczem, ale muszę przyznać, że z zainteresowaniem wysłuchałem ponad półgodzinnego koncertu, w którym może nie było aż tyle miejsca na szaleństwa pod sceną, ale w zamian otrzymaliśmy więcej matematyki w brutalnych dźwiękach przeplatanej z elementami charakterystycznymi dla rocka atmosferycznego, ambientu. Udzielił się nam ten nieco eksperymentalny klimat ekstremalnego metalu, ale też i nieprzesterowanych gitar, filmowo brzmiących monologów w języku francuskim… Całość pięknie zgrała się z pogodą i przygotowała nas na główną gwiazdę wieczoru.
Dwa wyjazdowe koncerty w tym roku za mną. Czy będzie ich więcej, czas pokaże. Ale życzę branży muzycznej i fanom muzyki, by nie musieli znów przez kilka miesięcy uczestniczyć w sztukach online, bo żaden materiał na DVD/Blu-ray nie może równać się z mocą dźwięków prezentowanych na żywo i atmosferą, która panuje na normalnych koncertach.
Tekst: Piotr Balajan
Zdjęcia: Marcin Fiń