IN FLAMES, AT THE GATES, IMMINENCE, ORBIT CULTURE
15 listopada 2022 / Katowice / MCK – relacja
Chwilę zwlekałem z napisaniem tej relacji, bo myślałem, że mi przejdzie, ale jednak przejść nie chce i od dwóch tygodni, bez względu na to, czego w danej chwili słucham, cały czas po głowie chodzi mi numer „Only for the Weak”. Słowo daję, nie mogę się uwolnić od rytmu i melodii tej kompozycji, i tak – dałem się ponieść emocjom na koncercie Szwedów, zresztą nie tylko przy tym utworze.
We wtorkowy wieczór w katowickim MCK wystąpiły cztery formacje. Choć tym najważniejszym (AT THE GATES i IN FLAMES) kibicuję od czasów „The Red in the Sky Is Ours” i „Lunar Strain”, to przyznaję, że wszystkie „składniki” tego zestawu widziałem po raz pierwszy. Dwa miesiące wcześniej byłem w tym samym miejscu na koncercie Helloween i HammerFall. Wtedy sala była wypełniona praktycznie po brzegi. Na listopadowe spotkanie z reprezentantami szwedzkiej sceny nie stawiły się aż takie tłumy, ale chyba nikomu z obecnych to nie przeszkadzało. Jednocześnie muszę to podkreślić, że publiczność spisała się na medal w swojej reakcji na dźwięki, które zaprezentowały wszystkie zespoły, ze szczególnym wskazaniem na główną gwiazdę.
A główną gwiazdą była grupa IN FLAMES. Przedstawiciele szwedzkiego death metalu/melodic death metalu (choć kilka innych nurtów też można tu dopisać) zagrali porywający, żywiołowy koncert. Naprawdę nie spodziewałem się, że będę świadkiem tak energetycznego występu. To nie jest zespół, którego muzyka nastraja nas do robienia groźnych min i wygrażania niebu pięścią, tu liczy się luz, energia, dobry humor i wspólne szaleństwo. I zestaw świetnie dobranych kompozycji! Kompozycji, które w pewnym momencie ułożyły się w chronologiczną wycieczkę po dyskografii zespołu. „Behind Space” z debiutu, „Graveland” z „The Jester Race”, „The Hive” z albumu „Whoracle”, „Scorn” – przedstawiciel wydanej w 1999 roku „Colony”, wspomniane wcześniej „Only for the Weak” z płyty „Clayman” – no nie dało się przy tym spokojnie stać z założonymi rękami. Tym bardziej, że całość zabrzmiała zawodowo i pod względem wykonawczym również nie można było się do czegokolwiek przyczepić.
Formacja też wyraźnie zaznaczyła, że wkrótce (luty 2023) czeka nas premiera nowej płyty, w setliście koncertu znalazły się aż trzy utwory z albumu „Foregone”, bo tak właśnie zatytułowane jest najnowsze dzieło IN FLAMES. I zdaje się, że panowie znów grają mocniej, agresywniej i brutalniej, ale poczekajmy z oceną na całość. Wspominałem o dobrym humorze? Anders Fridén– wzorcowy kontakt z fanami! – zagadywał publiczność, przekomarzał się z nami, dziękował za obecność, był wyraźnie zadowolony z tego, że po dwóch latach pandemii znów może występować na żywo. Gdy przypomniał fanom, jak ma na imię, ta zaczęła krzyczeć „Andrzej, Andrzej”, gdy przedstawiał Chrisa Brodericka, gitarzystę, fani skandowali „Krzysiek, Krzysiek”, Bryce był chyba „Bronkiem”, Björn „Błażejem”…Czy muzycy wiedzieli, o co chodzi, nie mam pewności, ale salwy śmiechu i radość obopólna wypełniły salę MCK… Swoją drogą trzeba przyznać, że Broderick, były muzyk Jag Panzer i Megadeth, wpasował się znakomicie w ekipę Szwedów i dobrze by było, gdyby pozostał w niej przez dłuższą chwilę. Koncert głównej gwiazdy rozpoczął się od utworu z nowego albumu, zakończył kompozycją „Take This Life” z wydanej szesnaście lat temu płyty „Come Clarity”. Nie zauważyłem między tymi utworami żadnej przepaści. IN FLAMES nadal są… w płomieniach!
Żaden z czterech zespołów, które wystąpiły tego wieczoru w Katowicach, nie miał wielkiej produkcji. Zapomnijcie o pirotechnice, konfetti, ekranach… AT THE GATES również postawili przede wszystkim na dźwięki. Może maleńkim minusem był trochę schowany głos Lindberga (a może to zmęczenie wokalisty? Cóż, latka lecą…), ale jako całość formacja zaprezentowała się znakomicie, dobrze zabrzmiała i zagrała mocny czterdziestopięciominutowy koncert. Może i trudno rozpatrywać ten występ w kategoriach „koncertu roku”, ale przyznaję, że miło się człowiekowi zrobiło na sercu z kamienia i duszy, która nie istnieje, gdy na scenie dokazywali muzycy, których płyt słuchało się w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia.
Tomas Lindberg pojawił się na scenicznych deskach ubrany we flanelową koszulę w kratę, koszulkę Sonic Youth, czapkę z daszkiem – ponoć nie tak ma prezentować się rasowy metalowiec. Ponoć… AT THE GATES, znów z Andersem Björlerem w składzie, postawili przede wszystkim na utwory z płyt „At War with Reality” i „Slaughter of the Soul”, choć nie zabrakło też reprezentanta wydanego w ubiegłym roku materiału „The Nightmare of Being”. Do przodu, bez zbędnego pitolenia, choć chciałoby się więcej.
Przyznaję, że przed koncertem nie odrobiłem zadania domowego i nie sprawdziłem, z czym się je muzykę grup ORBIT CULTURE i IMMINENCE. Pierwsi otwierali całą stawkę. Internet podpowiada mi, że pochodzą ze Szwecji, z oryginalnego składu pozostał w szeregach zespołu tylko Niklas Karlsson (wokal, gitara), mają na swoim koncie trzy płyty i kilka EP. A jeśli mnie słuch nie myli, to stwierdzam, że ORBIT CULTURE gra dźwięki, w których obecny jest groove i death metal.
Na żywo nieźle zabrzmieli, zagrali z energią, dobrze wypadły partie wokalne, w których Niklas stawiał nie tylko na brutalność, ale i melodię. Nie mam zamiaru mówić, że zostałem fanem, ale te pół godziny na pewno nie było czasem straconym.
Gdyby cały koncert IMMINENCE zabrzmiał tak dobrze, jak zabrzmiały zagrane przez nich dwa ostatnie utwory, to mógłbym wtedy mówić o tym występie w samych superlatywach. Ale coś chyba nie do końca zagrało, jeśli się rozchodzi o dźwięk, a szkoda, bo jest w tej muzyce coś, do czego chciałem dotrzeć, ale średnio mi się udało, choć muszę przyznać, że muzycy chyba bardziej mnie do siebie przekonali po koncercie niż w trakcie. Wiem, że brzmi to idiotycznie… Nie to, żebym od razu dodał do koszyka ich całą dyskografię, a kilka płyt już nagrali, ale gdzieś tam, w tym całym internetowym klikaniu, kilka razy sprawdziłem ich twórczość na YouTube.
Metalcore i post-hardcore, którego są reprezentantami, nie gości za często w moim odtwarzaczu, ale kilka rozwiązań aranżacyjnych, obecność skrzypiec w tej muzyce, atmosfera, to wszystko sprawia, że nie mam zamiaru tego zespołu skreślać. Na pewno spodobali się publiczności, po reakcji można było sądzić, że wśród słuchaczy znaleźli się ludzie, którzy naprawdę są zaznajomieni z twórczością szwedzkiej grupy.
Dla mnie był to ostatni wyjazdowy koncert w tym roku. Na ostatnie cztery tygodnie 2022 r. zamykam się w pokoju, nadrabiam zaległości płytowe i zaznaczam daty w kalendarzu, bo jeśli nic się po drodze nie spieprzy, to trzeba przyznać, że 2023 zapowiada się naprawdę ciekawie. Bilety na Iron Maiden i Rammstein już czekają…
Tekst: Piotr Bałajan
Zdjęcia: Marcin Fiń