IMPERIAL TRIUMPHANT, Ciśnienie, Trup

7 września 2022/ Kraków / Kamienna12 – relacja

Krakowski koncert nowojorskiego Imperial Triumphant był przedostatnim zagranym w ramach trasy MOTHER OF GREED TOUR 2022. I był to występ ze wszech miar udany. Nie należał do najdłuższych, bo trwał 60 minut, ale całość utwierdziła mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z grupą oryginalną, nieszablonową i taką, która udowadnia nam, że w muzyce ekstremalnej nie wszystko jeszcze zostało powiedziane, zagrane i wykrzyczane. I niech to określenie (muzyka ekstremalna) będzie tym jedynym w tej chwili, bo gdy już człowiek próbuje opisać dźwięki autorstwa amerykańskich muzyków, to pojawia się kilkanaście różnych nazw, wśród nich są m.in.: awangardowy, deathmetalowy, eksperymentalny, techniczny, freejazzowy, blackmetalowy…

fot. Marcin Fiń

Brak zachowawczości, świeże pomysły, otwarte umysły to cechy charakterystyczne zespołu, który kilka tygodni temu świętował premierę swojej  najnowszej płyty „Spirit of Ecstasy”. I utwory z tego albumu, choć nie tylko (np. „Chernobyl Blues” sprzed kilku lat- to jest straszny cios!), znalazły się w programie krakowskiego występu. Wybitnie dobra sztuka, momentami kojarząca się z teatrem – to przede wszystkim przez te piękne maski, pod którymi trio chowa swoje prawdziwe twarze (te twarze można było zobaczyć, gdy zespół przed występem krzątał się po scenie), ale na takie wrażenie może też wpływać ruch sceniczny… Ktoś tam nawet spod barierek do ludzi krzyczał: „W teatrze jesteście???” – bo trzeba przyznać, że spora część publiczności wybrała raczej spokojniejszą formę odbioru kolejnych kompozycji prezentowanych przez Steve’a, Kenny’ego i Zachary’ego, choć były momenty, że i niżej podpisany dał się ponieść emocjom i machał głową, jak za dawnych lat (np. gdy Steve Blanco odprawiał dzikie rytuały nad swoim basem leżącym na skraju sceny)… Ale też wolałem chłonąć całość w większym skupieniu. Całość – nie tylko dźwięk, ale i ten element widowiska: gesty, ruch, maski…Jest w tym obecna pewna elegancja i szyk. Świetny był ten moment, gdy na samym początku na scenie pojawił się perkusista, usiadł za bębnami i wpatrywał się w publiczność – to w udany sposób budowało nastrój tego, co miało za kilka chwil nadejść.

fot. Marcin Fiń

Tym razem Kamienna12 nie pękała w szwach, więc jeśli ktoś obraził się na to miejsce po koncercie Paradise Lost, to informuję, że przy niższej frekwencji i łagodniejszej temperaturze panującej na zewnątrz, wspomniana hala jest miejscem zdecydowanie bardziej przyjaznym. Tu – ze względu na ilość słuchaczy – nawet trochę „przemeblowanym”, w pierwszej części hali stał bar i stoisko z merchem, w drugiej, która została oddzielona kotarami, słuchaliśmy i oglądaliśmy to, co działo się na scenie. A Imperial Triumphant na tej scenie zachowali się po królewsku, bo nie tylko grali na najwyższym poziomie, zabrzmieli też znakomicie, ale do tego wszystkiego kilku fanów znajdujących się tuż przy barierkach napoili musującym winem. Wspomniany „Chernobyl Blues”, najnowsze „Tower of Glory, City of Shame” czy „MerkuriusGilded” to utwory, które fantastycznie prezentują się na koncertach. Na szczęście nie było przesady w głośności, więc można było zachwycać się partiami poszczególnych instrumentów. A dzieje się tam naprawdę sporo. I gdy ktoś mi mówi, że Imperial Triumphant to metalowcy, którzy wzięli się za jazz, to coś mi mówi, że jest na odwrót…

fot. Marcin Fiń
fot. Marcin Fiń
fot. Marcin Fiń

Główna gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie o 21.30. Wcześniej byliśmy świadkami trzydziestominutowych występów polskich grup – Trup i Ciśnienie.

fot. Marcin Fiń

Trup zafundował nam najgłośniejszy występ tego wieczoru, ale nie może być inaczej, jeśli death metal, hard core, punk i noise pod jednym spotykają się adresem. Słychać, że formacja specjalizuje się w hałasie i nie ma zamiaru tego hałasu w żaden sposób upiększać, wszystko tu ma być surowe, złe i dosadne, co dla jednych jest zaletą, dla innych wadą. Ja poczułem się trochę zmęczony tymi dźwiękami, może dlatego że na poziomie głośności nikt nie oszczędzał, a może po prostu „jestem już na to za stary”, jak mawiał Roger Murtaugh w „Zabójczej broni”.

fot. Marcin Fiń
fot. Marcin Fiń

Zdecydowanie bardziej przemówiła do mnie formacja Ciśnienie, która zaprezentowała dwie długie kompozycje instrumentalne i zahipnotyzowała część słuchaczy dźwiękami zagranymi na rogu, skrzypcach (brawa za ekspresję i ruch sceniczny!), perkusji, klawiszach i gitarze basowej. Tu głośniejsze fragmenty zderzały się z marszowym rytmem, burza dźwięków następowała po minimalistycznym wstępie, całość była bardziej wyrazista i przede wszystkim nie tak głośna, jak w przypadku pierwszego supportu. Post-rock spotkał się z jazzem i było to spotkanie wyjątkowo udane.

fot. Marcin Fiń

 

Tekst: Piotr Bałajan

Zdjęcia: Marcin Fiń