HELLOWEEN, HammerFall 18 września 2022 / Katowice / MCK – relacja
Weekend (16/17/18 września) udowodnił nam, że pod względem koncertowym na pewno polskim fanom się nie nudzi. W piątek i sobotę Opeth i The Vintage Caravan zagrali w Warszawie i we Wrocławiu (niżej podpisany może zaświadczyć, że wrocławski koncert był fantastyczny!), w niedzielę Machine Head, Amon Amarth i The Halo Effect koncertowali w Krakowie, tego samego dnia w stolicy wystąpili muzycy Counting Crows, a w Katowicach podziwialiśmy w akcji Szwedów z HammerFall i niemiecką legendę metalu – HELLOWEEN. Z pewnością było jeszcze kilka innych imprez muzycznych w tym samym czasie… Tak często wspominane przez nas z nostalgią lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku w żaden sposób nie mogą się równać z tym, co do zaoferowania mają obecnie agencje koncertowe. Choć pewnie i tak spora część osób powie, że „kiedyś to było…”.
Skoro o przeszłości mowa… Program 2 Polskiego Radia, audycja „Muzyka Młodych”, prowadzący Marek Gaszyński i Krzysztof Brankowski, rok 1987, kaseta magnetofonowa Stilon, radiomagnetofon Kasprzak, album „Keeper Of The Seven Keys: Part I”… Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z muzyką zespołu Helloween. W tamtym czasie byłem za młody, by wybrać się na metalowy koncert do innego miasta, musiała mi wystarczyć muzyka, która trafiała do mnie za pośrednictwem audycji radiowych i starszych kolegów. Dziś sytuacja wygląda inaczej, nie tylko dlatego, że człowiek jest starszy, ale obecnie, pomijając czas pandemii, możemy cieszyć się różnorodnością i bogactwem koncertowej oferty. A najistotniejsze w tym wszystkim jest też i to, że po tych wszystkich latach takie zespoły, jak Helloween, nie mają problemu ze stworzeniem naprawdę zawodowego materiału studyjnego (ostatnia płyta to doskonały przykład i dobrze, że powstała, bo bez niej te koncerty mogłyby być odbierane przede wszystkim jako jazda na sentymentach publiczności) i graniem tras koncertowych udowadniających, że mamy do czynienia z bardzo dobrze naoliwioną maszyną, muzykami, którzy grają na luzie, z humorem, energią, szacunkiem do fanów i swojej chwalebnej przeszłości.
Pięć lat minęło od chwili, gdy Helloween w siedmioosobowym składzie pojawili się w Polsce. Trzy lata po wizycie w Warszawie formacja miała wystąpić w Katowicach, ale te plany, podobnie jak w przypadku wielu innych grup, pokrzyżowała pandemia. Tegoroczny koncert na szczęście doszedł do skutku i chyba nikt niedzielną sztuką nie był rozczarowany. Zimny wrześniowy wieczór, ale atmosfera w hali była bardzo gorąca, momentami może nawet za bardzo… Różnice między wspomnianymi występami? Katowicki był o godzinę krótszy. Nie tylko dlatego, że zespół zagrał mniej utworów, ale złożyła się też na ten stan rzeczy mniejsza ilość animacji. Owszem, te pojawiały się na olbrzymim ekranie w trakcie wykonywania poszczególnych utworów, ale nie między kompozycjami. W Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach nie było też konfetti, balonów, ale cała reszta prezentowała podobny poziom, a ten był bardzo wysoki. Po koncercie warszawskim słyszałem opinie, że całość miała w sobie coś z obwoźnego cyrku. Dla mnie to dowód na to, że sam zespół nie traktuje siebie ze śmiertelną powagą i po prostu stawia na dobrą rozrywkę. Ten stan trwa do dziś. Muzycy doskonale ze sobą współpracują, na scenie bawią się wyśmienicie, i to wszystko udziela się również fanom, z którymi formacja ma doskonały kontakt. Żarty, przekomarzania, rozmowy…Sporo osób tę zabawę kupuje. Jest tylko jeden warunek do spełnienia: całą powagę i nabzdyczenie dorosłego świata należy zostawić w szatni lub przed wejściem do hali, wtedy żadna animacja lub perkusja ustawiona na olbrzymiej dyni nie wydadzą się nam infantylne, dziecinne i nie na miejscu. Metalowcy uwielbiają robić groźne miny, ale Helloween są raczej z innej bajki.
Dzięki trasie Pumpkins United World Tour 2017 na jednej scenie mogliśmy zobaczyć w sumie siedmiu muzyków Helloween. Pięć lat później znów podziwiamy w akcji grupę w składzie: Michael Weikath, Markus Grosskopf, Kai Hansen, Michael Kiske, Andi Deris, Sascha Gerstner i Daniel Löble. Koncerty nadal są sukcesem frekwencyjnym, w Katowicach zjawiło się ponad trzy tysiące fanów. Znakomita produkcja, zawodowe nagłośnienie, dobra setlista, choć przyznaję, że kilku utworów mi zabrakło, i nie mam tu akurat na myśli kompozycji najbardziej klasycznych, bo tych była zdecydowana większość – „Eagle Fly Free”, „Future World”, „Dr. Stein”, „I Want Out”, „Heavy Metal (Is the Law)”, czy medley utworów „Metal Invaders”, „Victim of Fate”, „Gorgar” i „Ride the Sky”, którego głównym wokalistą był Kai Hansen.
To był prawdziwy muzyczny wehikuł czasu. Ale tak trochę się zastanawiam, czy na przykład w miejsce tego rozwleczonego zakończenia „Keeper of the Seven Keys”, w trakcie którego zostali przedstawieni poszczególni muzycy, nie lepiej było dodatkowo w programie umieścić „Kings Will Be Kings”, „A Handful of Pain” lub „The Dark Ride”? Jednak obecne koncerty legendy metalu to nie tylko ukłon w stronę najbardziej klasycznych czasów. W niedzielę usłyszeliśmy trzy kompozycje z wydanej w ubiegłym roku płyty. Całość rozpoczęła się od „Skyfall”, a „Mass Pollution” i „Best Time” zagrane w dalszej części występu udowodniły, że publiczność dobrze bawi się też przy piosenkach z najnowszego katalogu zespołu. Pod względem wokalnym to był wyborny wieczór. Kiske i Deris nie zawiedli. Duety czy osobne wykonania poszczególnych piosenek były bardziej niż udane. Trafił się nawet tercet z Hansenem w znakomitym „How Many Tears”. Zachwycali również gitarzyści. Szybkie i melodyjne solówki są prawdziwą ozdobą piosenek tego zespołu, a Hansen, Weikath i Gerstner są stworzeni do grania takich partii.
HELLOWEEN to zespół z krwi i kości. Stuprocentowy profesjonalizm, wysoki poziom i doskonała zabawa. Mam nadzieję, że przed nimi i nami jeszcze kilka nowych płyt i tras koncertowych.
Zanim na scenie pojawiła się główna gwiazda wieczoru, fani oszaleli przy dźwiękach szwedzkiej grupy HammerFall. Skoro przy Helloween był rys historyczny, to tu też wspomnieć o czymś muszę. Moje pierwsze spotkanie z muzyką ekipy Oscara Dronjaka datuje się na rok 1997. HammerFall, a konkretnie debiutancki album grupy, wypadł z przesyłki, którą otrzymałem od nieistniejącej obecnie firmy Morbid Noizz. Klasyczny heavy/power metal, który zabrzmiał w głośnikach, sprawił, że pod nosem pojawił się uśmiech, a przez głowę przemknęła myśl: „Ktoś jeszcze dziś gra w taki sposób?”. Jasne, że kilka grup grało, ale z tych naprawdę młodych? Jednak muszę przyznać, że zachwyt szybko minął i już po drugiej płycie i koncercie na jednej z edycji festiwalu Metalmania odpuściłem sobie muzykę w wykonaniu Szwedów na zdecydowanie dłuższy czas. Czy żałuję? Niekoniecznie.
Chyba nie sięgnę znów po HammerFall na płytach, ostatnio próbowałem, ale nie zostałem „porwany obłędem”, jednak skłamałbym, pisząc, że siedemdziesięciopięciominutowy koncert nie przypadł mi do gustu. Wszystko zostało zagrane z prawdziwą energią, świetnym kontaktem z publicznością, mocniejszym niż na płytach uderzeniem. I trzeba im to przyznać, że mają znakomitego frontmana. Joacim Cans dyryguje swoją publicznością bez najmniejszego problemu, ta chóralnie śpiewa teksty razem z wokalistą i wspaniale reaguje na poszczególne utwory. Jeśli ja, nie będąc fanem, dobrze spędziłem ten czas, to nie dziwię się, że zwolennicy byli zachwyceni koncertem od pierwszej do ostatniej sekundy. Koncertem, który momentami miał chyba lepszą selektywność i czystość brzmienia niż w przypadku głównej gwiazdy, a setlista została wypełniona porywającymi do żywiołowych reakcji kompozycjami. „Hearts On Fire”, „Hammer High”, „(We Make) Sweden Rock”, „The Metal Age”, „Last Man Standing”…
Oby więcej takich koncertów. Wśród publiczności sporo osób, które doskonale pamiętają lata, gdy ukazywały się pierwsze albumy Helloween, ale widziałem też młodzież, a nawet dzieci, więc istnieje szansa, że muzyka, która miała niby być tylko chwilową modą, przetrwa następne dziesięciolecia.
Tekst: Piotr Bałajan
Zdjęcia: Marcin Fiń