Ecclesia Diabolica Baltica
Behemoth, Zeal & Ardor, In Twilight’s Embrace, Whoredom Rife
6 października 2019 / Kraków / Tauron Arena
Trasa Ecclesia Diabolica Baltica to w sumie dziewięć koncertów, z których sześć odbyło się w Polsce. Ja wybrałem się do Krakowa, ale zanim o samym koncercie… Muzyka ma niesamowitą moc. Ta moc działa szczególnie na tych, dla których ulubione dźwięki są czymś więcej niż zwykłym hobby. Pamiętam wyjazd na Stonesów do Chorzowa. Słowo daję, nigdy nie czułem tak potężnego bólu głowy. I nie jest to żadne pierdololo w stylu, że gdy facet ma katar, to już mu trzeba trumnę zamawiać. Im bliżej było do wyjścia zespołu na scenę, tym ból był coraz większy. Rozważałem nawet wizytę w punkcie medycznym, ale w chwili, gdy zgasły światła, a Keith zagrał pierwsze dźwięki Satisfaction, ból minął całkowicie, a ja pomyślałem, że to najlepsza chwila w moim życiu. Dlaczego o tym wspominam? Przed koncertem Behemoth nie czułem żadnego bólu, ale przez cały czas trwania ich występu miałem uśmiech na gębie, wiedziałem, że uczestniczę w czymś szczególnym. I ten stan trwa nadal. Tydzień po sztuce. Nie ukrywam, że ten zespół należy do grona moich prawdziwych faworytów, że ich nazwę wymieniam jednym tchem obok nazw grup, których muzyka towarzyszy mi od wielu lat. Z dumą patrzę na kolejne sukcesy Nergala i jego partnerów w tej bluźnierczej zbrodni, z niecierpliwością czekam na kolejne albumy, czuję olbrzymią ciekawość, czym zaskoczą mnie w trakcie kolejnego koncertu. I takim zaskoczeniem i niepowtarzalnym efektem na krakowskim koncercie był sposób wykonania utworu Chwała mordercom Wojciecha (997–1997 dziesięć wieków hańby). Takiego Behemoth wcześniej nie widziałem. W tym naprawdę było to coś, co sprawiło, że poczułem ciarki na plecach. Dla takich właśnie chwil chodzi się na koncerty ulubionych zespołów i właśnie dlatego po raz dwudziesty lub trzydziesty oglądam na żywo grupę, którą widziałem już wcześniej tyle razy. Lider zespołu w zapowiedziach trasy mówił o wyszukanej i spektakularnej produkcji. Nie kłamał. Oglądanie tego zespołu na scenie to prawdziwa przyjemność. Jeden z bardzo bliskich kumpli mówił mi kiedyś, że chce mu się śmiać, gdy pomyśli o takich grupach, jak Cradle Of Filth lub Dimmu Borgir. Miał na myśli image, otoczkę, sesje zdjęciowe. Ale gdy patrzy na to w wykonaniu Behemoth, widzi olbrzymią różnicę, zauważa wysoką jakość, coś, co nie jest zrobione byle jak i nie ociera się o groteskę… Te wszystkie starania Adama Darskiego o najdrobniejsze szczegóły na przestrzeni lat przynoszą dziś niezwykłe efekty. Nergal jest bacznym obserwatorem. To człowiek, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne jest show, choć jednocześnie wie, że nie można zapominać o muzyce. Najlepsze efekty wizualne, najbardziej wyszukana pirotechnika (tu było naprawdę gorąco!), ale gdy nie ma dobrych kompozycji, to tylko sztuczki, które cieszą oko. Behemoth na szczęście ma na swoim koncie dużą liczbę doskonałych utworów i nie mam na myśli tylko tych najbardziej znanych. Owszem, świetnie na żywo sprawdzają się Ora Pro Nobis Lucifer, Slaves Shall Serve, Bartzabel, Conquer All czy Blow Your Trumpets Gabriel, ale jak bardzo koncert zyskał na tym, gdy do setlisty dołączone zostały Arcana Hereticae, Horns ov Baphomet i Satan’s Sword (I Have Become), wiedzą ci, którzy w niedzielny wieczór pojawili się w krakowskiej Tauron Arenie. Behemoth jest w życiowej formie. Z miejsca, z którego oglądałem koncert, wszystko pięknie brzmiało i wyglądało. I znów stwierdziłem, że Inferno jest Neilem Peartem ekstremalnej muzyki.
Od dłuższego czasu zespołowi Behemoth na trasach towarzyszą ciekawe i nieoczywiste supporty. Dzięki tym zabiegom zwróciłem kilka lat temu większą uwagę na Merkabah, Tribulation, Bölzer. Po ostatnim krakowskim koncercie muszę uzupełnić kolekcję płytową, bo Zeal & Ardor zagrali i zabrzmieli jak milion dolców, a In Twilight’s Embrace udowodnili mi swoim występem, że są zespołem, który obrał właściwy kurs, i że grają z prawdziwą pasją i zaangażowaniem.
Punktualnie o 18.00 na scenie zameldowała się norweska formacja Whoredom Rife. Zespół, którego twórczość jest możliwie jak najbliżej stylistyki czystego black metalu. Bez eksperymentów i zapuszczania się w nowoczesne rejony. Mrok, chłodny klimat, soniczna nawałnica i chłoszczące słuchaczy kompozycje, do tego wokalista, który kilka razy wykonał gest podrzynania gardła – pewnie nie będą drugim Mayhem lub Marduk, ale jeśli narzekacie na małą liczbę grup, które reprezentują starą szkołę gatunku, to twórcy Nid – Hymner av hat powinni wam przypaść do gustu. Bez wielkiego przedstawienia, ale z dobrym brzmieniem, zespół spełnił swoje zadanie i przez pół godziny rozgrzewał publiczność.
Kwiaty i zapalone świece po bokach sceny, świece na wzmacniaczach… Czas na In Twilight’s Embrace. Uwielbiam jesień. Październik i listopad to moje ulubione miesiące w roku. Coraz bardziej lubię grupę, która jako druga pojawiła się na scenie w krakowskiej hali. Jest coś szaleńczego, przerażającego i tajemniczego w obecnej twórczości zespołu. Jest w niej obecna też aura jesieni i tego specyficznego klimatu, który charakteryzuje przełom wspomnianych przed chwilą miesięcy. To nie tylko zasługa muzyki, która nadal ma w sobie ekstremalny pierwiastek (proszę nie myśleć, że mamy tu do czynienia z jakimś melancholijnym pitoleniem dla nieszczęśliwie zakochanych licealistek), ale także, a może przede wszystkim, tekstów, takich jak ten:
Ci co do ziemi
I ci co na świat
Śpiewamy melodię mogił
Gramy hejnał zmarłym
Całość była świetnie poprowadzona przez charyzmatycznego wokalistę, Cypriana Łakomego. Jak stwierdził kolega, wysoki i szczupły facet zawsze dobrze prezentuje się na deskach scenicznych. Nie dziwię się, że grupa cieszy się coraz większym zainteresowaniem wśród publiczności. In Twilight’s Embrace bez problemu sprawdzają się na dużej scenie, to dla nich na pewno odmiana po klubowych koncertach, dziś są już zespołem bardziej doświadczonym, takim, na który patrzy się z niekłamaną przyjemnością. Trzymam za was kciuki!
Największym zaskoczeniem był dla mnie występ szwajcarskiego, przez moment myślałem, że to Amerykanie, Zeal & Ardor. Nie to, że nie słyszałem o nich wcześniej, ale potraktowałem tę grupę chyba jednak trochę po macoszemu. Choć część osób twierdzi, że z płyty nie jest to aż tak dobre, ale jednak się skuszę na wydawnictwa studyjne, na żywo zakochałem się w tych dźwiękach. Energicznie, z mocnym rytmem, fantastycznie brzmiącymi partiami wokalnymi (przyznaję, że tego się najbardziej obawiałem, ale gdy tylko zaczęli śpiewać, to wszystkie obawy uciekły, tak jak ten ból głowy przed koncertem Stonesów), głośno i ostro. Black metal, w którym odnajdziemy elementy bluesa i gospel? Karkołomne i niewiarygodne połączenie? Ale posłuchajcie Servants, Blood in the River, Devil is Fine lub Baphomet, a wtedy przekonacie się, że nadal w muzyce można stworzyć coś naprawdę intrygującego. Fantastyczny zespół!
To był świetnie spędzony czas. Takie koncerty i takie niedziele uwielbiam.
Tekst: Piotr Bałajan
Zdjęcia: Marcin Fiń