Za nami dwa polskie koncerty, które odbyły się w ramach trasy HALO EUROPEAN TOUR 2023. My wybraliśmy koncert krakowski, który na kilka godzin przed rozpoczęciem został wyprzedany do ostatniego miejsca, co pokazuje, że pewne zespoły cieszą się niesłabnącym powodzeniem, zainteresowaniem i popularnością. Sold out, ale znalazłem sobie dogodne miejsce tuż przy barierkach i nie mogę powiedzieć, bym miał powody do narzekania, a już na pewno nie w chwili, gdy na scenie królowali muzycy Amorphis.

Główną gwiazdą wieczoru był właśnie fiński Amorphis. Grupa promuje ubiegłoroczny album „Halo”. Kibicuję tej formacji od ponad trzydziestu lat, czyli od debiutu „The Karelian Isthmus”, dlatego cieszę się, że znów mogłem uczestniczyć w ich koncercie. I śmiało mogę powiedzieć, że z trzech zespołów występujących tego wieczoru w krakowskiej sali ten był zdecydowanie najlepszy. Najlepiej brzmiący i trwający najdłużej. Choć ciężko Finów nazwać najbardziej widowiskową formacją świata, ale to, co najważniejsze, czyli muzyka, zostało zaprezentowane na najwyższym poziomie. Z energią i świetnym kontaktem z publicznością. W setliście koncertu znalazło się miejsce na ukłon w stronę tych, którzy pamiętają bardziej zamierzchłe czasy – „Into Hiding”, „Black Winter Day”, „My Kantele”; zadowoleni powinni być też i ci, dla których dzisiejsze oblicze zespołu jest czymś ważnym i fascynującym. Nie zabrakło piosenek z ostatnich albumów, obecne były też hity „Silver Bride” i „House of Sleep”. Całość świetnie zaśpiewana przez głównego wokalistę grupy. Mały, ale wariat! Tomi Joutsen jest stworzony do tej roli. Ma w gardle nie tylko ryczącego niedźwiedzia, ale posiada również zdolności do tego, by zaśpiewać melodyjnie i czysto (co jest niezwykle ważne, bo przecież od lat muzyka Finów to nie tylko death metal). I doskonale mu to wychodzi. W kilku momentach wspomagali go gitarzysta (też Tomi) i basista (Olli-Pekka Laine). Miłym i zabawnym akcentem była chwila, gdy wokalista przedstawiał poszczególnych muzyków zespołu, a ci w odpowiednim momencie sięgali po utwory bardziej klasycznych wykonawców. I tak z głośników popłynęły fragmenty doskonale znanych większości słuchaczy kompozycji: „Raining Blood”, „N.I.B.”, „Back in Black”, „Perfect Strangers”. Występ głównej gwiazdy zakończył bis w postaci fantastycznej kompozycji „The Bee”, która pochodzi z wydanej w 2018 roku płyty – „Queen of Time”.

Występ Amorphis poprzedziły koncerty dwóch grup. Jedną z nich była pochodząca z Islandii formacja Sólstafir. Był to chyba mój trzeci raz z sympatycznymi post-metalowymi muzykami, ale był to raz raczej nie do końca udany. Głównym mankamentem było brzmienie gitar. Zdecydowanie za bardzo schowanych, zagłuszanych wokalem i perkusją. Myślałem, że tak jest tylko pod sceną, ale z późniejszych rozmów wynikało, że w dalszej części sali również nie było najlepiej. Szkoda, bo to moim zdaniem cały czas zespół wyjątkowo urokliwy, prowadzony przez charakterystycznego i charyzmatycznego wokalistę (uwielbiam ten zbolały głos!). Na godzinny występ złożyło się kilka długich kompozycji. Najstarszą była „Goddess of the Ages” z albumu „Köld”, zagrana na zakończenie, w trakcie której Aðalbjörn „Addi” Tryggvason, wokalista, zszedł do publiczności. Sporo w tej muzyce melancholii, nostalgicznego i jesienno-zimowego klimatu, dlatego też znajdujące się w setliście „Fjara” czy „Ör” spowodowały, że mimo nie najlepszego nagłośnienia nie uznałem tych 60 minut występu za czas stracony. Następnym razem będzie lepiej i mam też nadzieję na ciekawiej budowaną dramaturgię, bo tu ograniczenia czasowe spowodowały, że właśnie tego napięcia w przebiegu całości trochę zabrakło.

Lost Society byli ponoć jedną z gwiazd tegorocznej edycji Mystic Festival. Cóż, nie mogę sobie przypomnieć, żebym był świadkiem ich występu. Fińscy metalowcy mieli za zadanie rozgrzać publiczność, która 15 listopada pojawiła się w hali Kamienna 12. Odnoszę wrażenie, że im się to udało. Szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę reakcję młodszej części fanów… Formacja gra od trzynastu lat, ponoć pierwsze albumy to thrash metal, późniejsze to skręt w stronę groove metalu i metalcore’a. Skłamałbym mówiąc, że zrobili na mnie wielkie wrażenie. Fakt, energia od nich biła, wokalista/gitarzysta dawał z siebie wszystko, by rozruszać ludzi – chwała mu za to, ale ja raczej zostałem niewzruszony. Nie przemawiały do mnie fragmenty balladowe, ani te ostrzejsze i agresywne. Na taki metal chyba jednak jestem już za stary. Ale przyjmuję do wiadomości, że młodzi tym się ekscytują. Ja nie z tych, którzy zapominają o tym, że kiedyś wół cielęciem był…

To był dla mnie chyba przedostatni wyjazdowy koncert w 2023 roku. Warto było przekonać się, że Amorphis nadal są w formie. Teraz jeszcze tylko wizyta na krakowskim występie Cavalera i można brać się za planowanie tego, co czeka nas w przyszłym roku.

Tekst: Piotr Bałajan

Zdjęcia: Marcin Fiń