BODY COUNT                                                                                                                                                                                                                 Carnivore                                

Century Media Records

 

 

Jest taki film z 1993 roku, który nosi tytuł JUDGEMENT NIGHT. Z filmu tego pamiętam dwie rzeczy. Pierwsza to krótki dialog:

– Na tych banknotach jest krew.

– A na jakich jej nie ma?

 

Rzecz druga to piosenki, które znalazły się na płycie Judgement Night (Music from the Motion Picture). Każdy z tych utworów to kolaboracja wykonawców rockowych/metalowych z artystami z kręgu rap/hip-hop. Helmet i House of Pain, Slayer i Ice-T, Biohazard i Onyx, Pearl Jam i Cypress Hill… Uwielbiałem tę płytę, czy raczej kasetę, często wtedy też wracałem do debiutanckiego albumu Body Count, który ukazał się w 1992 roku. Połączenie odległych (przynajmniej w tamtym czasie tak wielu myślało) stylistyk muzycznych nie było wtedy tak naprawdę niczym nowym. Przypomnijmy, że w 1986 roku Run-D.M.C. i Aerosmith nagrali wspólnie nową wersję „Walk This Way”, a w 1991 roku Anthrax ze składem Public Enemy dali światu numer „Bring The Noise”. Zresztą wspomniany Anthrax kilka lat wcześniej wypuścił „I’m the Man”, który zaliczany jest do pierwszych utworów rap metalowych. Tym bardziej w roku 2020 nowy album Body Count nie jest czymś, co stawia fundamenty pod nowy gatunek muzyczny, ale jednocześnie utwierdza mnie w przekonaniu, że to nadal są dźwięki, które są w stanie zawodowo zdzielić słuchacza po mordzie. Rap metal, crossover thrash, groove metal… Różnie próbowano ochrzcić ten styl.

Produkcją nowej płyty Body Count, miksem i masteringiem zajął się Will Putney, gitarzysta Fit for an Autopsy, czyli musi być metalowo. „Carnivore” to energia i bardzo dobre brzmienie. To ciężar (utwór tytułowy się kłania; syrena policyjna w tle naprowadza nas na właściwy tor) i nokautujące szybsze fragmenty części kompozycji (np. tej, która zamyka całą płytę; chyba nie tylko ja tu słyszę patenty rodem z twórczości Slayer; dodatkowym smaczkiem jest obecność Jello Biafry.). To również bezkompromisowy przekaz, teksty oparte na rzeczywistości (może i przewidywalne; tak, Ice-T znów wspomina o złych policjantach i przemocy na ulicach), bo ta niejednokrotnie potrafi przerażać bardziej niż historie o zombie, wampirach i najeźdźcach z kosmosu. To również świetna okładka autorstwa Zbigniewa Bielaka. Myślę, że w wersji winylowej ten obrazek jest prawdziwą atrakcją.

I’m from LA where the red try to kill the blue

I’m from the place where the kids hate the fuckin’ cops

Where the street violence never stops

 

How many more innocent people and kids

Gotta get killed by these police, man

And then it’s always the victim’s fault

This is some fuckin’ bullshit

Na nowej płycie Body Count nie zabrakło gości specjalnych. W „Another Level” pojawia się Jamey Jasta z Hatebreed i Kingdom of Sorrow, Dave Lombardo gra w najbardziej bujającym na krążku „Colors – 2020”, który jest nową wersją utworu z repertuaru Ice-T. Najmocniejszy pod względem wokalnym jest drugi numer na płycie – „Point the Finger”, w którym słyszymy wokalistę Power Trip. Do najbardziej melodyjnego utworu w zestawie muzycy zaprosili wokalistkę Evanescence. Ale spokojnie, „When I’m Gone” to żadna łzawa ballada. Proszę zwrócić uwagę na tekst, który mówi o nas. Jak często nie mówimy drugiej osobie, co do niej czujemy, a gdy chcemy to powiedzieć, tej osoby nie ma już wśród żywych.

Tell the people that you love that you love ‘em now

Show the people you appreciate just how

How much they mean to ya

How much you care how real it is  

Don’t wait for tragedy to tell ‘em how you really feel

Don’t wait

Tomorrow might be too fuckin’ late

Na „Bloodlust” Body Count coverowali Slayer. Na nowym albumie wzięli na warsztat największy hit Motörhead. Nowa wersja „Ace of Spades” nie wyróżnia się niczym specjalnym. Nie dograno do niej skrzypiec, partii chóru lub fragmentów disco z lat osiemdziesiątych. To po prostu „Ace of Spades” odegrane z szacunkiem i precyzją. I jeszcze cięższym brzemieniem.

Body Count jest w formie. Muzycy nie wychodzą poza schemat, ale nadal wiedzą, że warto od czasu do czasu pokazać komuś środkowy palec.

 

Piotr Bałajan