Okładka: Michał Loranc
UWOLNIĆ FURIĘ – I am Morbid – DAVID VINCENT, JOEL McIVER
(In Rock, Czerwonak 2021)
„18 czerwca 2015 roku odbyliśmy z Treyem rozmowę telefoniczną. Powiedział: «Słuchaj, stary, nie możemy już dłużej współpracować». Zapytałem go, co ma na myśli, a on na to: «Ta ostatnia płyta, cokolwiek miało z tego wyjść, byłaby lepsza, gdyby albo ciebie, albo mnie nie było przy jej powstaniu»”. Tak brzmiała jedna z ostatnich rozmów, a może ostatnia, między Davidem Vincentem a Treyem Azagthothem. Tak zakończyła się współpraca Vincenta z Morbid Angel. Zastanawiacie się, czy istnieje szansa na kolejny powrót wokalisty do legendarnego zespołu? David wyraźnie zaznacza, że nie tęskni za powrotem do sytuacji, która sprawiła, że opuścił grupę i nie jest zainteresowany robieniem tego, co wpisuje się w schemat: kilka miesięcy w trasie, granie taśmowo ciągle tego samego… Ale czy można do takich deklaracji podchodzić w stu procentach na poważnie i dosłownie? Odejścia i powroty, pożegnalne trasy i pożegnalne płyty, kolejne powroty na scenę – to wszystko dawno temu wrosło w muzyczny przemysł, stało się jego naturalną częścią i dziś nie robi już chyba na nas aż takiego wrażenia.
„UWOLNIĆ FURIĘ” to książka, która z pewnością znajdzie się na półce większości fanów death metalu, przynajmniej powinna, moim zdaniem. Zaręczam, że warto po nią sięgnąć, bo mamy tu do czynienia z opowieścią człowieka, który współtworzył jedne z najważniejszych albumów w gatunku. Dla mnie czytanie tej historii to prawdziwa przyjemność i też okazja do sięgnięcia pamięcią we własną przeszłość, bo kibicowałem amerykańskiej grupie od wydania wspaniałego debiutu „Altars of Madness”. To oczywiście historia widziana oczami głównego bohatera książki, być może diametralnie inne wersje, czy wszystkich, trudno powiedzieć, ale przynajmniej części tych samych wydarzeń przedstawiliby nam pozostali muzycy Morbid Angel.
zdjęcie z archiwum Davida Vincenta
Czasy szkolne, wyprowadzka z domu rodzinnego, formowanie się zespołu, próby, bezkompromisowe podejście do muzyki, rozmowy z wytwórniami w sprawie kontraktu, debiut i nagrywanie kolejnych płyt, trasy koncertowe, sukces i determinacja, by go osiągnąć – to wszystko znajdziecie w „UWOLNIĆ FURIĘ”. Są tu również tłumaczenia tekstów wybranych utworów i wspomnienia dotyczące ich powstania, co jest ciekawym urozmaiceniem całości. Poznacie też powód pierwszego rozstania Davida z grupą – tak, duży wpływ miało na to ego wokalisty/basisty, który, jak sam przyznaje: „Zasadniczo zachowywałem się jak kutas”. Na dalszych stronach muzyk wspomina o ADHD, osobowości obsesyjno-kompulsywnej, kiepskiej pamięci do imion, zapominaniu słów…
Bohater „UWOLNIĆ FURIĘ” podkreśla, że jest metalowcem i zawsze nim będzie, ale nawet on nie żyje tylko samym metalem (znalazły się tu refleksje na temat outlaw country i singla „Drinkin’ with the Devil” oraz współpracy z grającym rockabilly Headcat) i samą muzyką. Interesująco brzmią wspomnienia związane z pracą taksówkarza (tym zajmował się David po pierwszym rozstaniu z Morbid Angel), z zamiłowaniem do samochodów i motocykli, aktorstwem i działaniem w agencji zajmującej się promocją profesjonalnego wrestlingu.
Vincent skupia się też na religii (twierdzi, że jest członkiem Kościoła Szatana, choć zaznacza, że należy to brać w cudzysłów), ale jego wypowiedzi, nie tylko na ten temat, charakteryzują się szacunkiem względem innych. Ale wspomina jednocześnie, że są rzeczy, które uważa za obrzydliwe i tego szacunku niegodne. Podkreśla, że przyjaźni się z ludźmi różnych wyznań, a jeśli kogoś uwierają jego przekonania, to stara się unikać tego tematu w rozmowie. Po przeczytaniu tej książki raczej żadna osoba, która miała do czynienia z byłym wokalistą Morbid Angel, nie powinna czuć się urażona. Cóż, widocznie nie taki diabeł straszny, jak go malują… Nie ma tu publicznego prania brudów, wspomnienia dotyczące rock and rollowego stylu życia też są raczej przedstawiane bez naruszania czyjejś prywatności i bez operowania szczegółami. Jeśli czekaliście na dokładne i niekończące się opisy seksualnych orgii, srogiego chlania i ćpania (mały wyjątek dotyczy kokainowej przygody w Argentynie), to trafiliście pod zły adres. To nie jest jedna z tych książek, po lekturze której czytelnik zastanawia się, jakim cudem ten gość jeszcze żyje? David jest gawędziarzem raczej stonowanym, ostrożnym, nie zdziwię się też, gdy część czytelników uzna go za osobę zbyt poprawną, czy nawet moralizującą (bo przecież nie taki powinien być koleś od ekstremalnej muzyki), a gdy zaczyna dotykać kwestii życiowych – m.in. radość życia, dokonywanie wyborów, przeciwności losu – czasami popada w ton internetowego coacha, zasypuje nas banałami, ale cóż… Może lepiej, by takie właśnie banały padały z ust ponad pięćdziesięcioletniego faceta, niż gdyby miał uprawiać pierdololo o zabijaniu aniołów i próbach spalenia nieba.
zdjęcie z archiwum Davida Vincenta
Smakowitym dodatkiem są anegdoty dotyczące spotkań z Alice Cooperem („Więc o co chodzi z Tampą i całym tym satanistycznym death metalem? Jeśli chcą zabijać chrześcijan, mogą zacząć ode mnie – jestem tutaj!” – to Cooper w momencie podpisywania płyt CD) i Gene Simmonsem z KISS. Choć przyznaję, że mogłoby ich być zdecydowanie więcej. Jest też tu coś o diecie (nie zapraszajcie Vincenta do McDonalda), fascynacjach muzycznych, sprzęcie, na którym gra basista, sposobie gry i śpiewania, dostępie do broni (to nie tylko historia z pasem z nabojami, choć i taki element wizerunku scenicznego może nieźle namieszać), zespołach VLTIMAS, Genitorturers, Terrorizer i wężach. Ponoć im większy wąż, tym mniej problemów…
Fani death metalu bierzcie i czytajcie z tego wszyscy. To ciekawa, dobrze napisana i wciągająca lektura. Poznałem ją w całości w dwa świąteczne wieczory. Wydawca zapewnia, że właściwe wydanie – premiera w maju 2021 – będzie prezentować się pięknie. Twarda okładka ze zdobieniami, kolorowa wkładka ze zdjęciami… Warto mieć ten tytuł na swojej półce, nawet jeśli część zespołowej historii jest już nam znana z wywiadów i innych publikacji.
Recenzja: Piotr Bałajan